Cześć!
Jak pewnie zauważyliście, porzuciłam tego bloga. Nie będę Wam mydlić oczu moim powrotem, bo wiem, że to ostatni post, jaki na nim umieszczam.
Dlaczego?
Zauważyłam jedną rzecz.
Jeśli się coś strasznie mocno kocha, najlepiej zatrzymać to dla siebie. Kiedy zaczęłam dzielić się z Wami moją pasją, przestałam poświęcać jej tyle czasu i zaczęłam robić wszystko "na pokaz". Wolę skupić się na trenowaniu Karate, niż na pisaniu o nim. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Bloga jednak nie będę usuwać, ponieważ nie chcę go Wam odbierać.
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat tego cudownego sportu, to zapraszam Was tutaj: Kachi. Nie bójcie się spróbować czegoś nowego ;)
Przepraszam, jeśli Was zawiodłam.
Na zawsze Wasza,
Pasja
Osss!
Blog poświęcony wspaniałej sztuce walki, jaką jest tradycyjne karate shotokan. Zapraszam :)
sobota, 5 września 2015
czwartek, 25 czerwca 2015
3 kyu
Cześć!
Wczoraj na treningu zdawałam egzamin! Trener uznał, że wypadł dobrze, dlatego od dziś oficjalnie posiadam 3 kyu. Strasznie się z tego powodu cieszę :D. Brązowy pas to już naprawdę jest coś! Kiedy w 2010 roku zaczęłam trenować, nawet przez myśl mi nie przeszło, że go zdobędę. Jestem bardzo dumna z siebie. Moja droga do celu - czarnego pasa - jest już coraz krótsza. 1 dan teoretycznie jest już na wyciągnięcie ręki, choć tak naprawdę czeka mnie jeszcze pare dobrych lat pracy nad sobą. Kolejny sukces osiągnięty, a wraz z nim muszą nastąpić następne!
Osss!
wtorek, 16 czerwca 2015
Tygrysek Shotokanu
Cześć!
Dziś chciałabym "porozmawiać" z Wami na temat symbolu Karate Shotokan. Dla nieświadomych, wygląda on tak:
Dlaczego umieszczony w nim został akurat tygrys? Z trzech prostych powodów:
1. Tygrysy w Azji są uznawane za zwierzęta królewskie, szlacheckie;
2. Tygrysy, atakując swoją ofiarę zachowują się bezszelestnie i są strasznie zwinne;
3. Tygrysy atakują tylko po to, żeby przeżyć (obronić się, zdobyć pożywienie);
Według mnie jest też czwarty, mniej filozoficzny powód, a mianowicie:
4. Tygrysy, najnormalniej w świecie, prezentują się dużo dostojniej niż, np.: koale, lub pandy ;)
Zastanówcie się. Tygrys na pozór jest zwierzęciem niebezpiecznym, więc kiedy pokażemy komuś właśnie taki symbol, to ta osoba poczuje pewien respekt :)
Może przychodzą Wam do głowy inne "zastosowania" tygrysa w Naszym logo? :)
A tak na zakończenie tego krótkiego posta zamieszczam Wam logo Klubu Karate Shotokan "Kachi":
niedziela, 14 czerwca 2015
Dojo Stara Wieś
(Przepraszam, ale z powodu "problemów technicznych", w tekście mogą mieszać się różne czcionki...)
Cześć!
Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o naszej polskiej Japonii. Mam oczywiście na myśli Centrum Japońskich Sportów i Sztuk Walki "Dojo Stara Wieś".
Jest to miejsce po prostu magiczne, stworzone na wzór wiosek japońskich. Mieści się tam 16 domków mieszkalnych, dojo, stołówka, miejsce odnowy biologicznej oraz herbaciarnia. Jeśli ktoś pasjonuje się kulturą Japonii, to będzie mu tam jak w raju :). Cały ośrodek otacza niesamowita zieleń, którą widać z sali treningowej. Tak więc, robiąc jedno z kata, można np. oglądać pasące się na łące konie ;). Atmosfera panująca w ośrodku jest niesamowita. Oprócz nauki walki, możemy tam również zapoznać się ze sztuką robienia... hebraty, w iście japońskim stylu. ;) Najlepsze w tym wszystkim jest to, że każdy może zarezerwować tam domek. Choć ceny nie są niskie, uważam, że warto wydać trochę pieniędzy, aby poczuć klimat prawdziwej Japonii.
A tutaj wstawiam Wam link do strony Dojo :)
www.dojostarawies.com/
Osss!
czwartek, 11 czerwca 2015
1000+ wyświetleń!
Moi Drodzy!
Weszłam ostatnio na bloggera i chciałam Wam strasznie podziękować za to, co tam zobaczyłam! 23 maja minął dokładnie rok mojego bloga. Przez ten czas wbiliście 1013 odsłon! W tej sytuacji, jedyny mój komentarz to jedno wielkie ŁAŁ! ;) Z tej okazji powracam do pisania. Myślę, że najbliższy post pojawi się najpóźniej w sobotę wieczorem, a w nim dowiecie się nieco o seminariach. :) Tak więc jeszcze raz wielkie dzięki i do zobaczenia!
Osss!
niedziela, 24 maja 2015
Mistrzostwa Polski
Cześć!
Właśnie wracam z Mistrzostw Polski! Niestety nie poszło nam zbyt dobrze. Z naszego klubu tylko jedna osoba została wicemistrzem.
Zupełnie się rozsypałam. Cholernie ciężko trenowałam i prawie nic to nie dało. Jedyną moją nagrodą była pochwała od Senseia. Wreszcze przyznał, że walczyłam. Mam nadzieję, że nie mówił tego tylko dlatego, żeby mnie pocieszyć. Ze względu na to, że muszę się pozbierać, na pewien czas zawieszam bloga. Chcę wszystko przemyśleć, ale obiecuję, że wrócę do Was już niedługo.
A tutaj zamieszczam zdjęcie z hali.
niedziela, 17 maja 2015
Ozorków 16.05.2015
Cześć!
Ze względu na późną godzinę napisze w skrócie :) Na zawodach, niestety, trafiłam na bardzo dobrą zawodniczkę i nic nie zdobyłam. Byłam zła, bo strasznie się starałam i kolejny raz nic ;/
Na szczęście reszta mojego klubu naprawdę pokazała klasę! Zdobyliśmy bardzo dużo medali, a co za tym idzie - punktów dla klubu :)
Dzień był udany i bardzo chciałabym napisać o nim więcej, ale po prostu nie mam siły...
Dobranoc!
Osss!
Ze względu na późną godzinę napisze w skrócie :) Na zawodach, niestety, trafiłam na bardzo dobrą zawodniczkę i nic nie zdobyłam. Byłam zła, bo strasznie się starałam i kolejny raz nic ;/
Na szczęście reszta mojego klubu naprawdę pokazała klasę! Zdobyliśmy bardzo dużo medali, a co za tym idzie - punktów dla klubu :)
Dzień był udany i bardzo chciałabym napisać o nim więcej, ale po prostu nie mam siły...
Dobranoc!
Osss!
piątek, 15 maja 2015
Zawody
Cześć!
Wybaczcie, że dawno nie było żadnego posta. Koniec roku i Mistrzostwa Polski troche mnie pochłonęły. W wakacje jednak nigdzie się nie wybieram, więc spróbuję nadrobić zaległości :)
Ale nie o tym chce mówić...
Już jutro, kolejna Okręgowa Liga! :) Znów te kochane nerwy i 1 000 000 myśli na sekundę. Mam nadzieję, że pójdzie mi lepiej niż ostatnio. Oby... Trzymajcie kciuki! Jutro postaram się napisać o wynikach.
A już za tydzień Mistrzostwa Polski. Kurcze, trzeba się w końcu wziąć w garść! :)
Osss!
środa, 6 maja 2015
Zakup kimona.
Przeglądałam ostatnio bloga i zauważyłam,że nie umieściłam tu w sumie najważniejszego tematu - zakupu kimona. Tak więc naprawiam swój błąd :) :
Gdzie kupić kimono?
Nie radzę kupować go w dużych marketach ze sprzętem sportowym. Takowe sklepy, moim zdaniem, nie przykładają zbyt dużej wagi do jakości produktu. Sprzedają tam kimona z nienajlepszych materiałów, z niepotrzebnymi ozdobnikami. Mają one jednak całkiem istotną zaletę - są tanie. Można tam kupić pełen strój już za 50 zł! Dlatego też uważam, że idealnie nadają się na pierwsze kimono. Jeśli karate nas nie wciągnie nie będziemy musieli żałować straconych pieniędzy :)
Nieco bardziej zaawansowanym zawodnikom polecam odwiedzenie niewielkich,ale bardziej wyspecjalizowanych sklepów,zajmujących się konkretnie tematyką sztuk walki. Tamtejsze kimona są wykonane z naprawdę fajnych materiałów i bardzo dobrze dopasowywują się do osoby, która je nosi. Niestety kosztują trochę więcej. W zależności od rozmiaru ich cena to ok. 120 - 130 zł. Sama jednak mam takie kimono i uważam,że jest świetne.
Osobom, które nie boją się kosztów, bądź są na wysokim poziome zaawansowania (czarne pasy), bez wahania proponuję zamówić przez Internet kimono firmy Mugen. Według mnie jest to najlepszy z możliwych wyborów. Osobiście marzę, żeby kiedyś sobie takie sprawić :). I choć ich cena nie jest niska - ok. 240 zł - to myślę,że warto w nie zainwestować ;)
Na co zwrócić uwagę podczas zakupu?
Przedstawię Wam moją listę rzeczy, które interesują mnie najbardziej:
1.Materiał - powinien być nieco grubszy i "szorstki",
2.Dopasowanie do ciała - kimono nie powinno ograniczać nam ruchów, zasłaniać nadgarstków i kostek,
3.Brak ozdobników - mnie osobiście denerwują różnego typu naszywki, które po praniu bardzo się niszczą,
Według mnie to najważniejsze elementy zakupu. Oczywiście mój opis nie dotyczy wszystkich sklepów, ani wszystkich kimon. Podałam tylko przykłady :) Mam jednak nadzieję,że ułatwiłam Wam wybór Waszych kimon :)
Osss!
Gdzie kupić kimono?
Nie radzę kupować go w dużych marketach ze sprzętem sportowym. Takowe sklepy, moim zdaniem, nie przykładają zbyt dużej wagi do jakości produktu. Sprzedają tam kimona z nienajlepszych materiałów, z niepotrzebnymi ozdobnikami. Mają one jednak całkiem istotną zaletę - są tanie. Można tam kupić pełen strój już za 50 zł! Dlatego też uważam, że idealnie nadają się na pierwsze kimono. Jeśli karate nas nie wciągnie nie będziemy musieli żałować straconych pieniędzy :)
Nieco bardziej zaawansowanym zawodnikom polecam odwiedzenie niewielkich,ale bardziej wyspecjalizowanych sklepów,zajmujących się konkretnie tematyką sztuk walki. Tamtejsze kimona są wykonane z naprawdę fajnych materiałów i bardzo dobrze dopasowywują się do osoby, która je nosi. Niestety kosztują trochę więcej. W zależności od rozmiaru ich cena to ok. 120 - 130 zł. Sama jednak mam takie kimono i uważam,że jest świetne.
Osobom, które nie boją się kosztów, bądź są na wysokim poziome zaawansowania (czarne pasy), bez wahania proponuję zamówić przez Internet kimono firmy Mugen. Według mnie jest to najlepszy z możliwych wyborów. Osobiście marzę, żeby kiedyś sobie takie sprawić :). I choć ich cena nie jest niska - ok. 240 zł - to myślę,że warto w nie zainwestować ;)
Na co zwrócić uwagę podczas zakupu?
Przedstawię Wam moją listę rzeczy, które interesują mnie najbardziej:
1.Materiał - powinien być nieco grubszy i "szorstki",
2.Dopasowanie do ciała - kimono nie powinno ograniczać nam ruchów, zasłaniać nadgarstków i kostek,
3.Brak ozdobników - mnie osobiście denerwują różnego typu naszywki, które po praniu bardzo się niszczą,
Według mnie to najważniejsze elementy zakupu. Oczywiście mój opis nie dotyczy wszystkich sklepów, ani wszystkich kimon. Podałam tylko przykłady :) Mam jednak nadzieję,że ułatwiłam Wam wybór Waszych kimon :)
Osss!
wtorek, 28 kwietnia 2015
"Złoty środek"
Cześć!
Strasznie przepraszam, że nie napisałam wcześniej, ale nie potrafiłam ubrać myśli w słowa.
Dziś chciałabym opowiedzieć Wam trochę o chińskim "złotym środku".
Co to tak naprawdę jest?
Chińczycy zawsze dążyli do perfekcji. Starali się wszystko wykonywać idealnie. Z tego powodu zaczęli szukać tzw. "złotego środka", czyli - krótko mówiąc - ideału.
Co to ma wspólnego z karate?
Tak naprawdę bardzo dużo ;). Wiele czynników w Shotokanie wiąże się z chińskim "złotym środkiem". Weźmy na przykład pozycje. Nie mogą być ani za długie (wtedy ograniczają naszą motorykę), ani za krótkie (odbierają nam stabilność). Ich długość powinna mieścić się mniej więcej w środku. Dopiero wtedy staną się idealne.
Czy "złoty środek" jest z góry ustalony?
Oczywiście nie. Ale właśnie to czyni go tak wyjątkowym. Trzeba się mocno napracować, żeby odnaleźć w sobie te głęboko leżące ideały. Ja trenuję od 5 lat i wciąż do nich nie dotarłam. Kiedy myślę, że są już na wyciągnięcie ręki, dowiaduję się o swoich kolejnych niedociągnięciach, które odpychają mnie od tej myśli.
Karate wymaga cierpliwości. Wiąże się z nim ciągłe poznawanie samego siebie i dążenie do ideału, ale właśnie to czyni Shotokan tak pasjonującą sztuką :)
Osss!
sobota, 18 kwietnia 2015
Okręgowa Liga Karate Tradycyjnego
Cześć!
Dziś miały miejsce kolejne zawody, w których wzięłam udział. Niestety, trafiłam na jedną z lepszych zawodniczek i odpadłam w pierwszej walce. No cóż - mówi się trudno i trenuje się dalej ;). Dawno nic tutaj nie napisałam, ale miałam pewnego rodzaju "kryzys". Ciągłe niepowodzenia odebrały mi radość z Shotokan. Na szczęście szybko się otrząsnęłam. Karate jest jak narkotyk - bardzo łatwo można się od niego uzależnić ;)
Wracając do zawodów, to byłam bardzo zdziwiona, ponieważ podeszłam do nich na luzie (zwykle stresuję się tak bardzo, że nie mogę ustać w miejscu). Myślę, że to dlatego, iż dziś nikt mi nie pomagał, nie stał za matą, trzymając kciuki. Było mi zupełnie obojętne, bo wiedziałam, że nikogo (no może z wyjątkiem samej siebie) nie rozczaruję. Mimo wszystko, wolę jednak świadomość, że mam wsparcie, tuż za plecami. Ale nie będę się tu rozczulać. Teraz trzeba wyciągnąć wnioski i wziąć się do roboty, bo niedługo być może czekają mnie Mistrzostwa Polski ;)
Osss!
piątek, 10 kwietnia 2015
Wojowniczka
Cześć!
Jak pewnie pamiętacie, trenuję 5 razy w tygodniu. Dwa z tych dni mój klub przeznacza głównie na poprawę siły i wytrzymałości, tj. stacje. Jest to moja ulubiona forma treningu. Uwielbiam wyżywać się na tarczach, czy deskach, które są bardzo wyrozumiałe ;).
Choć po takim treningu bardzo ciężko jest rano wstać, to, wbrew pozorom, kocham to. Wtedy czuję, że żyję. Wiem, że dałam z siebie naprawdę dużo i jestem dumna z tego powodu.
Dziś właśnie miał miejsce kolejny trening siłowy. Podczas tego typu ćwiczeń dobieramy się w pary, aby wzajemnie sobie pomóc. Dzisiaj doświadczyłam ogromnego dla mnie zaszczytu, jakim jest ćwiczenie z Senseiem. Strasznie się cieszę. To dużo większa motywacja do ćwiczeń oraz możliwość skorygowania swoich błedów. Sensei pokazał mi również dużo użytecznych, a nowych dla mnie technik. Oczywiście wycisnął ze mnie 100% i strasznie mu za to dziękuję! Czułam się jak prawdziwa wojowniczka, której ciągle zacięcie w sobie szukam. To było niezwykłe doświadczenie.
Miałam też okazję porozmawiać z Senseiem i troszkę pożartować ;)
Jeszcze raz bardzo dziękuję Trenerze za tak niesamowity trening i bardzo chętnie go powtórzę.
Osss!
czwartek, 2 kwietnia 2015
Wywiad z Aloszą Awdiejewem
Cześć!
Ostatnio wpadł mi w oko pewien ciekawy artykuł. Kiedy go przeczytałam, wiedziałam,że muszę go tutaj wstawić :)
Najpierw jednak przybliżę Wam postać Awdiejewa:
Alosza Awdiejew - aktor filmowy, piosenkarz, językoznawca i rosjoznawca. Urodził się 18 sierpnia 1940 w Rosji. Do Polski przyjechał w 1967, a obywatelstwo polskie otrzymał w 1993 roku. Absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1978 roku obronił pracę doktorską nauk humanistycznych. 8 lat później zrobił habilitację. Od 2005 roku jest profesorem nauk humanistycznych.
A teraz wywiad:
Ostatnio wpadł mi w oko pewien ciekawy artykuł. Kiedy go przeczytałam, wiedziałam,że muszę go tutaj wstawić :)
Najpierw jednak przybliżę Wam postać Awdiejewa:
Alosza Awdiejew - aktor filmowy, piosenkarz, językoznawca i rosjoznawca. Urodził się 18 sierpnia 1940 w Rosji. Do Polski przyjechał w 1967, a obywatelstwo polskie otrzymał w 1993 roku. Absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1978 roku obronił pracę doktorską nauk humanistycznych. 8 lat później zrobił habilitację. Od 2005 roku jest profesorem nauk humanistycznych.
A teraz wywiad:
Karate - sztuka walki
Rozmowa z Aloszą Awdiejewem
-Dziwi mnie, ta pańska fascynacja karate - mówię do Aloszy Awdiejewa.
-Dlaczego?
-To brutalna dyscyplina. A pan jest przecież poetą, bardem, człowiekiem wrażliwym i delikatnym
- Wszystko się zgadza. Karate też jest niezwykle delikatne.
Słysząc taką odpowiedź, obawiam się, ze mój rozmówca żartuje sobie ze mnie. Próbuję zadać bardziej prowokujące pytanie: "Delikatne? Słyszałem od kilku ludzi, jakie dat im pan baty podczas treningów. Długo nosili na ciele siniaki. I to ma być delikatność?! Jak ją pogodzić z pańską duszą artysty, subtelnością? Przecież niedługo uzyska pan tytuł profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego".
Jakoś dziwnie usiłuje pan wprowadzić dychotomię: karate i sztuka - mówi nieco poruszonym tonem Awdiejew. - To jest kompletna bzdura! Od razu widać, że nigdy nie miał pan na sobie kimona.
MĘCZ SIĘ ALBO WALCZ
Widzi pan, w życiu jest tak, że trzeba nieustannie walczyć i podejmować wyzwania. Kto nie walczy, ten po prostu męczy się w codzienności, obwiniając wszystko i wszystkich za swe niepowodzenia... Pewnie! Tak jest najprościej! Ja jednak wolę walczyć z własnym losem i rzeźbić go mozolnie każdego dnia. Tego właśnie nauczyło mnie karate - wytrwałości w dążeniu do celu.
Oczywiście! Na „zewnątrz" karate wygląda jak mordobój, ale „wewnątrz"jest zupełnie inaczej. Przez całe życie człowiek czegoś się boi: na przykład bólu albo agresji. Karateka, po kilku latach treningu, przestaje jednak zwracać uwagę na te rzeczy. Pamiętam, jak przed laty w Krakowie robiliśmy następującą scenę w trakcie pokazów: kolega "ładował" mnie w brzuch kopniakiem z taką siłą, że przelatywałem przez całą salę. To nie była żadna sztuczka. Prawdziwy kop. Publiczność, widząc to, pojękiwała z przerażenia. Ale ze mną nic złego się nie działo. Naturalnie, przez odpowiednie wytrenowanie mięśni, bytem przygotowany na przyjmowanie takich uderzeń. Chcę tu jednak podkreślić rolę nastawienia psychicznego - rodzaju transu dostępnego każdemu, kto prawdziwie walczy.
Wytłumaczę to inaczej. Niedawno podczas koncertu, podnosząc się z krzesła, uderzyłem głową w gitarę basową kolegi, który stał nade mną. W pierwszej chwili w ogóle nie zwróciłem na to uwagi. Dopiero w garderobie zauważyłem, że mam na głowie ranę. Wtedy też zaczęła lecieć mi krew. Po prostu w trakcie występów jestem tak skoncentrowany na tym, co robię, iż wiele rzeczy do mnie nie dociera. To jest właśnie prawdziwa medytacja i sztuka obecna również w karate. Duch walki, którego w sobie noszę, pozwala mi osiągać ten stan. On też sprawiał, że ja, taki kurdupel, mogłem walczyć podczas treningów z chłopakami, którzy przerastali mnie o głowę. Zresztą musi pan zrozumieć, że stan maksymalnej koncentracji w karate, pozbycie się strachu i bólu, niczym nie różni się od natchnienia w poezji. To jest zen w pełnym tego słowa znaczeniu. Kiedy artysta jest bowiem natchniony, też zapomina o zmęczeniu, bólu głowy albo głodzie. Cały jest skupiony na walce tworzenia.
WYRZUTY SUMIENIA
Ja, proszę pana, wychowałem się w niezwykle brutalnej rzeczywistości, w świecie podmiejskim Moskwy, gdzie mordobicie miało miejsce na co dzień. Tam nie było litości. Jak oberwałem raz i drugi, to postanowiłem zrobić coś, by nie oberwać po raz trzeci. Poza tym, wkurzało mnie, że nie mogę stanąć w obronie osób zaczepianych przez różnych oprychów. W rzeczy samej jestem przecież niepozorny...
Zacząłem trenować sambo - taką sztukę walki przypominającą dżudo. I niech pan wierzy, użyłem jej tylko raz. Dałem po gębie ekshibicjoniście, który zaczepiał moją dziewczynę w parku. Straszne rzeczy! Wybiłem facetowi chyba połowę uzębienia, całą kurtkę miałem zakrwawioną. Do dzisiaj żałuję, że tak go mocno uderzyłem, no ale podbuzowany byłem i broniłem przecież honoru mojej ukochanej. Powiedziałem mu: "Odejdź, chłopie, bo jak cię tu jeszcze raz zobaczę, to cię zabiję". Więcej go nie widziałem. Ten mężczyzna był ode mnie dwa razy większy i cięższy.
Pomimo tego, mam wyrzuty sumienia, ze tak się z nim obszedłem, lecz cóż... Młody wtedy byłem i nie zdawałem sobie sprawy, co to znaczy uderzyć człowieka pięścią w twarz. Karateka, rozbijając dłonią cegły albo bryły lodu, ma świadomość swojej ogromnej energii. Ja tej wiedzy wówczas jeszcze nie posiadałem.
Podstawą karate jest unikanie walki za wszelką cenę, ale gdy trzeba walczyć, bój toczy się do końca. Myślę, że taka zasada obowiązuje w każdym sporcie, tyle że w karate widać ją jak na dłoni. Zresztą w życiu dzieje się podobnie. Nieustannie walczymy przecież o godziwy byt. I powiem panu, że nieszczęśliwi nie są ci ludzie, którzy w codzienności często ponoszą porażki, lecz ci, którzy w ogóle nie starają się walczyć; którzy nie posiadają w sobie ducha walki.
Osoby, które długo zajmują się karate, nie reagują na zaczepki. Ciężki trening fizyczny daje im poczucie siły i pozwala panować nad emocjami. Kiedy byłem już zaawansowany w sztuce walki, nigdy nie zdarzyło mi się zastosować jej na ulicy. A gdy ktoś usiłował wyładować na mnie swoją agresję, pytałem: „O co chodzi, koleś?". Tak po prostu. I wtedy słyszałem najczęściej: „Ty, postaw piwo". Okazywało się, że agresywny osobnik czuł się trochę samotny i chciał z kimś pogadać. Stąd brała się w nim ordynarność.
Opowiem panu taką historię, idę kiedyś wieczorem i widzę na przystanku mojego przyjaciela, karatekę Krzysztofa Lorentowicza. Stał w pozycji bojowej, otoczony - nie przesadzam - grupą dziesięciu chuliganów. Podchodzę i pytam: "Krzysiu, pomóc ci?". "Nie, dam radę" - odpowiada. No to poszedłem dalej. Tylko kątem oka widziałem jak oprychy chowają się po krzakach. Koniec! Rozumie pan?!
PRAWDZIWA WALKA
Mój kuzynek, Siergiej Żukow jest dwukrotnym mistrzem Rosji w karate. Bardzo cieszę się z jego sukcesów, a przede wszystkim z tego, że uprawia tę dyscyplinę. Ma pan rację, ze karate sprawia wrażenie niesłychanie twardej sztuki walki. Ona jednak - w sposób wręcz magiczny - uczy szacunku zarówno do siebie jak i przeciwnika, pokazuje nam, ile w nas mocy, a ile słabości - jaka jest nasza wartość. To jest właśnie urzekające w tej sztuce. Oczywiście można się wiele nagadać o duchowej mocy człowieka i jego zdolności do przezwyciężania przeróżnych barier. Takie ble, ble, ble - pustosłowie pełne pseudo wzniosłości. Ale tak naprawdę słowa w działaniu na niewiele się przydają. Gdy przychodzi człowiekowi zmagać się z przeciwnościami losu, dopiero wtedy wychodzi na jaw jego wewnętrzna siła.
Na początku rozmowy wspomniał pan o ludziach, którzy dostali ode mnie lanie na treningu karate. Jedną z tych osób byt Jacek Czernicki, chłop dwumetrowy o wadze ponad stukilogramowej, obecnie lekarz ortopeda, prowadzący pod Monachium duża klinikę. Jak pan sądzi, dlaczego wielu ludzi, którzy długo trenowali karate - ordynarną i brutalną bijatykę, jak chcą niektórzy - jest dzisiaj lekarzami, naukowcami, architektami czy biznesmenami? Odpowiem panu: my po prostu zwyciężaliśmy w życiu, bo wiemy na czym polega prawdziwa i uczciwa walka. Sztuce karate zawdzięczam na przykład to, że posiadam ogromną odporność psychofizyczną. Podróżuję przez dwanaście godzin, potem gram bardzo trudny koncert i jestem w stanie udźwignąć ten trud. Niejednokrotnie po występie mogę wyciskać z koszulki pot, podobnie jak przed laty, kiedy odbywaliśmy treningi. Pamiętam, jak podczas zimowych zajęć nasze ciała parowały na mrozie, a śnieg topił się w miejscu naszych ćwiczeń. Pewnie, że to się może wydawać dziwaczne, a nawet szaleńcze. Ale powiem panu, że my trenując karate, nie chcieliśmy być skazani na byle jakość. Tej byle jakości jest w świecie wystarczająco dużo. Wielu ludzi ogląda byle jakie widowiska sportowe, byle jakie filmy, czyta byle jakie książki, słucha byle jakiej muzyki i robi to, pomimo ze kultura ludzka posiada ogromne osiągnięcia. Wybór pomiędzy byle jakością a prawdziwą sztuką jest sprawą samoświadomości. Jerzy Lec powiedział: "Idiota arcydzieło zrozumie, ale po swojemu".
TEST
Podziwiam Andrzeja Drewniaka, obecnego wiceprezesa Polskiego Związku Karate, który walczył jak lew, żeby zaszczepić w Polsce ducha karate - ducha walki samurajów. On jest prawdziwymi mistrzem, ja tylko amatorem (Alosza Awdiejew posiada w karate brązowy pas, ale jak twierdzą niektórzy, z powodzeniem mógłby zakładać czarny - przyp. WS). Kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych spotkałem Andrzeja i zaczęliśmy robić karate, ówczesne władze sportowe w ogóle nie miały pojęcia, czym jest ta sztuka. Boże święty, ile Andrzej włożył wysiłku w upowszechnianie karate, ile przeżył konfliktów, podchodów i ataków. Długo by trzeba opowiadać. Nie znam drugiej dyscypliny, która byłaby w podobny sposób szykanowana.
Mój i Andrzeja przyjaciel, lingwista Jurek Wójcik, zmarł na cukrzyce. Ale człowiek ten, dzięki karate, potrafił walczyć ze swoją chorobą. Opowiadano mi, ze w roku 1975, kiedy leciał do Tokio na mistrzostwa świata, zapomniał zabrać z sobą strzykawki z insuliną. Żeby ratować mu życie, pilot chciał lądować awaryjnie. Jurek wyprawiał jednak w samolocie różne cuda, byleby tylko nie zasnąć. I przetrwał kryzys. Widzi pan, to jest tajemnicą drzemiących w człowieku mocy Karate pozwala je sobie uświadomić. Ha! Opowiem panu o pierwszym kursie instruktorów karate w Limanowej. To był rok 1976. Przyjechały tam panie z zarządu Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej, żeby nas szkolić i zobaczyć, czym to karate właściwie jest. Kazały nam na przykład wykonywać „brzuszki", no to robimy je całą wiarą, a oczy testujących nas pań stają się wielkie ze zdziwienia. Po prostu nasze wyczyny nie zgadzały im się z tym, co miały napisane w notatkach o wydolności ludzkiego organizmu. Ile zrobi pan pompek? Dwadzieścia? Trzydzieści? A myśmy "walili" po sto. Albo inaczej: panie kazały nam wskakiwać i zeskakiwać z ławeczki. Myślały, ze zgodnie z tym, co miały zapisane w tych uczonych na tamte czasy tabelkach, zmęczymy się po dziesięciu albo dwudziestu minutach. „Chłopcy, ile jest czasu do obiadu?!" - krzyknął ktoś na sali. "Półtorej godziny" - pada odpowiedź. "No to skaczemy do obiadu!" i skakaliśmy, a nasze panie nie bardzo wiedziały, co mają robić. Śmiechu było co niemiara. Poza tym, te kobiety były zaskoczone, że tacy twardzi faceci, potrafią po treningu świetnie się bawić i me potrzebują do tego nawet grama alkoholu. Po tym kursie, pomimo ogromnych wcześniej wątpliwości, naprawdę zakochały się w karate.
TRZY SFERY
Uważam, ze dzisiejszy sport jest wypaczeniem. Kształtuje tylko ludzi-maszyny do osiągania jak najlepszych wyników. Jest w tym oczywiście jakaś wola walki, ale w większości ogranicza się ona jedynie do sportu i zdobywania pieniędzy. Brak w tym zaangażowania intelektualnego Tymczasem człowiek musi kształtować nie tylko swoją sferę cielesną, ale także moralną i właśnie intelektualną. Jeżeli zaniedba którąkolwiek z nich, jest nie do końca zrealizowaną osobowością. W karate mamy do czynienia z dbałością o każdą z tych sfer. Normy moralne zawarte są przecież w Kodeksie Dojo. Uczę tej sztuki walki swojego starszego syna. Młodszy powiedział, że - w razie czego - będzie uciekał. Nie zmuszam więc go do karate. Poradziłem mu tylko, żeby trenował biegi.
Te wszystkie filmy z Bruce'em Lee, albo innymi komiksowymi postaciami, rzeczywiście dają wrażenie, iż w karate chodzi tylko o mordobicie. Cóż... To jest tylko prymitywne przeniesienie jakiejś historii z westernu w warunki Hongkongu. Ja tych filmów nie oglądam z wielu względów, ale także dlatego, że wiem, czym jest prawdziwe karate. W prawdziwym karate ciosy są niewidoczne. Facet dostaje jedno uderzenie i na miesiąc idzie do szpitala. Rozumie pan? W tym momencie film się staje krótkometrażowy. Jednak komercja filmowa dezorientuje i jest szkodliwa. Dziennikarze podniecają kibiców informacją, że ktoś tam pobił rekord świata. Nieważne, że człowiek ten nie ma nawet matury i jest przygłupem, który ledwo potrafi się wystawić. Najistotniejszy jest wynik. Ale co potem, gdy ów mistrz odejdzie ze sportu i będzie musiał zmagać się jak każdy z codziennością? Jaki więc jest cel współczesnego sportu? Kształtowanie gladiatorów? Inna rzecz, że wolałbym, gdyby w Polsce nie było ani jednego mistrza świata czy Europy, ale za to żebyśmy mieli więcej basenów, hal sportowych czy stadionów. Tak, tak. Wychowanie jednego mistrza przekracza przecież często koszt budowy basenu albo sali sportowej. Ekscytujemy się, że mamy mistrza, ale reszta młodzieży chodzi i nie wie, co ma z sobą zrobić. Czy to jest normalne? Pan mi mówi, że karate nie jest dyscypliną popularną, a mojej opowieści słucha się co prawda fajnie, ale i tak nie zmieni ona ogólnego wizerunku tej sztuki walki. Twierdzi pan nawet, że ludzie chcą dzisiaj igrzysk, a kibice sportowi pragną czytać tylko o piłce nożnej, koszykówce albo żużlu. Czy uważa pan, że dziennikarz powinien jedynie zaspokajać pragnienia kibiców? Takie podejście do dziennikarstwa to ja nazywam bulwarową publicystyką... Lecz może mylę się. W takim razie mam dla pana propozycję. Kibice, młodzi ludzie nie tylko pragną igrzysk, ale chcą też narkotyków, bójek na stadionach, chcą kraść, niszczyć, a nawet zabijać. Skoro tak, to niech pan zaniecha zapisywania moich słów i tylko stara się sprostać ich gustom.
Wysłuchał: WOJCIECH SZCZAWIŃSKI
Artykuł z numeru Budo Karate
Piękne słowa Panie Awdiejew. :)
Osss!
Rozmowa z Aloszą Awdiejewem
-Dziwi mnie, ta pańska fascynacja karate - mówię do Aloszy Awdiejewa.
-Dlaczego?
-To brutalna dyscyplina. A pan jest przecież poetą, bardem, człowiekiem wrażliwym i delikatnym
- Wszystko się zgadza. Karate też jest niezwykle delikatne.
Słysząc taką odpowiedź, obawiam się, ze mój rozmówca żartuje sobie ze mnie. Próbuję zadać bardziej prowokujące pytanie: "Delikatne? Słyszałem od kilku ludzi, jakie dat im pan baty podczas treningów. Długo nosili na ciele siniaki. I to ma być delikatność?! Jak ją pogodzić z pańską duszą artysty, subtelnością? Przecież niedługo uzyska pan tytuł profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego".
Jakoś dziwnie usiłuje pan wprowadzić dychotomię: karate i sztuka - mówi nieco poruszonym tonem Awdiejew. - To jest kompletna bzdura! Od razu widać, że nigdy nie miał pan na sobie kimona.
MĘCZ SIĘ ALBO WALCZ
Widzi pan, w życiu jest tak, że trzeba nieustannie walczyć i podejmować wyzwania. Kto nie walczy, ten po prostu męczy się w codzienności, obwiniając wszystko i wszystkich za swe niepowodzenia... Pewnie! Tak jest najprościej! Ja jednak wolę walczyć z własnym losem i rzeźbić go mozolnie każdego dnia. Tego właśnie nauczyło mnie karate - wytrwałości w dążeniu do celu.
Oczywiście! Na „zewnątrz" karate wygląda jak mordobój, ale „wewnątrz"jest zupełnie inaczej. Przez całe życie człowiek czegoś się boi: na przykład bólu albo agresji. Karateka, po kilku latach treningu, przestaje jednak zwracać uwagę na te rzeczy. Pamiętam, jak przed laty w Krakowie robiliśmy następującą scenę w trakcie pokazów: kolega "ładował" mnie w brzuch kopniakiem z taką siłą, że przelatywałem przez całą salę. To nie była żadna sztuczka. Prawdziwy kop. Publiczność, widząc to, pojękiwała z przerażenia. Ale ze mną nic złego się nie działo. Naturalnie, przez odpowiednie wytrenowanie mięśni, bytem przygotowany na przyjmowanie takich uderzeń. Chcę tu jednak podkreślić rolę nastawienia psychicznego - rodzaju transu dostępnego każdemu, kto prawdziwie walczy.
Wytłumaczę to inaczej. Niedawno podczas koncertu, podnosząc się z krzesła, uderzyłem głową w gitarę basową kolegi, który stał nade mną. W pierwszej chwili w ogóle nie zwróciłem na to uwagi. Dopiero w garderobie zauważyłem, że mam na głowie ranę. Wtedy też zaczęła lecieć mi krew. Po prostu w trakcie występów jestem tak skoncentrowany na tym, co robię, iż wiele rzeczy do mnie nie dociera. To jest właśnie prawdziwa medytacja i sztuka obecna również w karate. Duch walki, którego w sobie noszę, pozwala mi osiągać ten stan. On też sprawiał, że ja, taki kurdupel, mogłem walczyć podczas treningów z chłopakami, którzy przerastali mnie o głowę. Zresztą musi pan zrozumieć, że stan maksymalnej koncentracji w karate, pozbycie się strachu i bólu, niczym nie różni się od natchnienia w poezji. To jest zen w pełnym tego słowa znaczeniu. Kiedy artysta jest bowiem natchniony, też zapomina o zmęczeniu, bólu głowy albo głodzie. Cały jest skupiony na walce tworzenia.
WYRZUTY SUMIENIA
Ja, proszę pana, wychowałem się w niezwykle brutalnej rzeczywistości, w świecie podmiejskim Moskwy, gdzie mordobicie miało miejsce na co dzień. Tam nie było litości. Jak oberwałem raz i drugi, to postanowiłem zrobić coś, by nie oberwać po raz trzeci. Poza tym, wkurzało mnie, że nie mogę stanąć w obronie osób zaczepianych przez różnych oprychów. W rzeczy samej jestem przecież niepozorny...
Zacząłem trenować sambo - taką sztukę walki przypominającą dżudo. I niech pan wierzy, użyłem jej tylko raz. Dałem po gębie ekshibicjoniście, który zaczepiał moją dziewczynę w parku. Straszne rzeczy! Wybiłem facetowi chyba połowę uzębienia, całą kurtkę miałem zakrwawioną. Do dzisiaj żałuję, że tak go mocno uderzyłem, no ale podbuzowany byłem i broniłem przecież honoru mojej ukochanej. Powiedziałem mu: "Odejdź, chłopie, bo jak cię tu jeszcze raz zobaczę, to cię zabiję". Więcej go nie widziałem. Ten mężczyzna był ode mnie dwa razy większy i cięższy.
Pomimo tego, mam wyrzuty sumienia, ze tak się z nim obszedłem, lecz cóż... Młody wtedy byłem i nie zdawałem sobie sprawy, co to znaczy uderzyć człowieka pięścią w twarz. Karateka, rozbijając dłonią cegły albo bryły lodu, ma świadomość swojej ogromnej energii. Ja tej wiedzy wówczas jeszcze nie posiadałem.
Podstawą karate jest unikanie walki za wszelką cenę, ale gdy trzeba walczyć, bój toczy się do końca. Myślę, że taka zasada obowiązuje w każdym sporcie, tyle że w karate widać ją jak na dłoni. Zresztą w życiu dzieje się podobnie. Nieustannie walczymy przecież o godziwy byt. I powiem panu, że nieszczęśliwi nie są ci ludzie, którzy w codzienności często ponoszą porażki, lecz ci, którzy w ogóle nie starają się walczyć; którzy nie posiadają w sobie ducha walki.
Osoby, które długo zajmują się karate, nie reagują na zaczepki. Ciężki trening fizyczny daje im poczucie siły i pozwala panować nad emocjami. Kiedy byłem już zaawansowany w sztuce walki, nigdy nie zdarzyło mi się zastosować jej na ulicy. A gdy ktoś usiłował wyładować na mnie swoją agresję, pytałem: „O co chodzi, koleś?". Tak po prostu. I wtedy słyszałem najczęściej: „Ty, postaw piwo". Okazywało się, że agresywny osobnik czuł się trochę samotny i chciał z kimś pogadać. Stąd brała się w nim ordynarność.
Opowiem panu taką historię, idę kiedyś wieczorem i widzę na przystanku mojego przyjaciela, karatekę Krzysztofa Lorentowicza. Stał w pozycji bojowej, otoczony - nie przesadzam - grupą dziesięciu chuliganów. Podchodzę i pytam: "Krzysiu, pomóc ci?". "Nie, dam radę" - odpowiada. No to poszedłem dalej. Tylko kątem oka widziałem jak oprychy chowają się po krzakach. Koniec! Rozumie pan?!
PRAWDZIWA WALKA
Mój kuzynek, Siergiej Żukow jest dwukrotnym mistrzem Rosji w karate. Bardzo cieszę się z jego sukcesów, a przede wszystkim z tego, że uprawia tę dyscyplinę. Ma pan rację, ze karate sprawia wrażenie niesłychanie twardej sztuki walki. Ona jednak - w sposób wręcz magiczny - uczy szacunku zarówno do siebie jak i przeciwnika, pokazuje nam, ile w nas mocy, a ile słabości - jaka jest nasza wartość. To jest właśnie urzekające w tej sztuce. Oczywiście można się wiele nagadać o duchowej mocy człowieka i jego zdolności do przezwyciężania przeróżnych barier. Takie ble, ble, ble - pustosłowie pełne pseudo wzniosłości. Ale tak naprawdę słowa w działaniu na niewiele się przydają. Gdy przychodzi człowiekowi zmagać się z przeciwnościami losu, dopiero wtedy wychodzi na jaw jego wewnętrzna siła.
Na początku rozmowy wspomniał pan o ludziach, którzy dostali ode mnie lanie na treningu karate. Jedną z tych osób byt Jacek Czernicki, chłop dwumetrowy o wadze ponad stukilogramowej, obecnie lekarz ortopeda, prowadzący pod Monachium duża klinikę. Jak pan sądzi, dlaczego wielu ludzi, którzy długo trenowali karate - ordynarną i brutalną bijatykę, jak chcą niektórzy - jest dzisiaj lekarzami, naukowcami, architektami czy biznesmenami? Odpowiem panu: my po prostu zwyciężaliśmy w życiu, bo wiemy na czym polega prawdziwa i uczciwa walka. Sztuce karate zawdzięczam na przykład to, że posiadam ogromną odporność psychofizyczną. Podróżuję przez dwanaście godzin, potem gram bardzo trudny koncert i jestem w stanie udźwignąć ten trud. Niejednokrotnie po występie mogę wyciskać z koszulki pot, podobnie jak przed laty, kiedy odbywaliśmy treningi. Pamiętam, jak podczas zimowych zajęć nasze ciała parowały na mrozie, a śnieg topił się w miejscu naszych ćwiczeń. Pewnie, że to się może wydawać dziwaczne, a nawet szaleńcze. Ale powiem panu, że my trenując karate, nie chcieliśmy być skazani na byle jakość. Tej byle jakości jest w świecie wystarczająco dużo. Wielu ludzi ogląda byle jakie widowiska sportowe, byle jakie filmy, czyta byle jakie książki, słucha byle jakiej muzyki i robi to, pomimo ze kultura ludzka posiada ogromne osiągnięcia. Wybór pomiędzy byle jakością a prawdziwą sztuką jest sprawą samoświadomości. Jerzy Lec powiedział: "Idiota arcydzieło zrozumie, ale po swojemu".
TEST
Podziwiam Andrzeja Drewniaka, obecnego wiceprezesa Polskiego Związku Karate, który walczył jak lew, żeby zaszczepić w Polsce ducha karate - ducha walki samurajów. On jest prawdziwymi mistrzem, ja tylko amatorem (Alosza Awdiejew posiada w karate brązowy pas, ale jak twierdzą niektórzy, z powodzeniem mógłby zakładać czarny - przyp. WS). Kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych spotkałem Andrzeja i zaczęliśmy robić karate, ówczesne władze sportowe w ogóle nie miały pojęcia, czym jest ta sztuka. Boże święty, ile Andrzej włożył wysiłku w upowszechnianie karate, ile przeżył konfliktów, podchodów i ataków. Długo by trzeba opowiadać. Nie znam drugiej dyscypliny, która byłaby w podobny sposób szykanowana.
Mój i Andrzeja przyjaciel, lingwista Jurek Wójcik, zmarł na cukrzyce. Ale człowiek ten, dzięki karate, potrafił walczyć ze swoją chorobą. Opowiadano mi, ze w roku 1975, kiedy leciał do Tokio na mistrzostwa świata, zapomniał zabrać z sobą strzykawki z insuliną. Żeby ratować mu życie, pilot chciał lądować awaryjnie. Jurek wyprawiał jednak w samolocie różne cuda, byleby tylko nie zasnąć. I przetrwał kryzys. Widzi pan, to jest tajemnicą drzemiących w człowieku mocy Karate pozwala je sobie uświadomić. Ha! Opowiem panu o pierwszym kursie instruktorów karate w Limanowej. To był rok 1976. Przyjechały tam panie z zarządu Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej, żeby nas szkolić i zobaczyć, czym to karate właściwie jest. Kazały nam na przykład wykonywać „brzuszki", no to robimy je całą wiarą, a oczy testujących nas pań stają się wielkie ze zdziwienia. Po prostu nasze wyczyny nie zgadzały im się z tym, co miały napisane w notatkach o wydolności ludzkiego organizmu. Ile zrobi pan pompek? Dwadzieścia? Trzydzieści? A myśmy "walili" po sto. Albo inaczej: panie kazały nam wskakiwać i zeskakiwać z ławeczki. Myślały, ze zgodnie z tym, co miały zapisane w tych uczonych na tamte czasy tabelkach, zmęczymy się po dziesięciu albo dwudziestu minutach. „Chłopcy, ile jest czasu do obiadu?!" - krzyknął ktoś na sali. "Półtorej godziny" - pada odpowiedź. "No to skaczemy do obiadu!" i skakaliśmy, a nasze panie nie bardzo wiedziały, co mają robić. Śmiechu było co niemiara. Poza tym, te kobiety były zaskoczone, że tacy twardzi faceci, potrafią po treningu świetnie się bawić i me potrzebują do tego nawet grama alkoholu. Po tym kursie, pomimo ogromnych wcześniej wątpliwości, naprawdę zakochały się w karate.
TRZY SFERY
Uważam, ze dzisiejszy sport jest wypaczeniem. Kształtuje tylko ludzi-maszyny do osiągania jak najlepszych wyników. Jest w tym oczywiście jakaś wola walki, ale w większości ogranicza się ona jedynie do sportu i zdobywania pieniędzy. Brak w tym zaangażowania intelektualnego Tymczasem człowiek musi kształtować nie tylko swoją sferę cielesną, ale także moralną i właśnie intelektualną. Jeżeli zaniedba którąkolwiek z nich, jest nie do końca zrealizowaną osobowością. W karate mamy do czynienia z dbałością o każdą z tych sfer. Normy moralne zawarte są przecież w Kodeksie Dojo. Uczę tej sztuki walki swojego starszego syna. Młodszy powiedział, że - w razie czego - będzie uciekał. Nie zmuszam więc go do karate. Poradziłem mu tylko, żeby trenował biegi.
Te wszystkie filmy z Bruce'em Lee, albo innymi komiksowymi postaciami, rzeczywiście dają wrażenie, iż w karate chodzi tylko o mordobicie. Cóż... To jest tylko prymitywne przeniesienie jakiejś historii z westernu w warunki Hongkongu. Ja tych filmów nie oglądam z wielu względów, ale także dlatego, że wiem, czym jest prawdziwe karate. W prawdziwym karate ciosy są niewidoczne. Facet dostaje jedno uderzenie i na miesiąc idzie do szpitala. Rozumie pan? W tym momencie film się staje krótkometrażowy. Jednak komercja filmowa dezorientuje i jest szkodliwa. Dziennikarze podniecają kibiców informacją, że ktoś tam pobił rekord świata. Nieważne, że człowiek ten nie ma nawet matury i jest przygłupem, który ledwo potrafi się wystawić. Najistotniejszy jest wynik. Ale co potem, gdy ów mistrz odejdzie ze sportu i będzie musiał zmagać się jak każdy z codziennością? Jaki więc jest cel współczesnego sportu? Kształtowanie gladiatorów? Inna rzecz, że wolałbym, gdyby w Polsce nie było ani jednego mistrza świata czy Europy, ale za to żebyśmy mieli więcej basenów, hal sportowych czy stadionów. Tak, tak. Wychowanie jednego mistrza przekracza przecież często koszt budowy basenu albo sali sportowej. Ekscytujemy się, że mamy mistrza, ale reszta młodzieży chodzi i nie wie, co ma z sobą zrobić. Czy to jest normalne? Pan mi mówi, że karate nie jest dyscypliną popularną, a mojej opowieści słucha się co prawda fajnie, ale i tak nie zmieni ona ogólnego wizerunku tej sztuki walki. Twierdzi pan nawet, że ludzie chcą dzisiaj igrzysk, a kibice sportowi pragną czytać tylko o piłce nożnej, koszykówce albo żużlu. Czy uważa pan, że dziennikarz powinien jedynie zaspokajać pragnienia kibiców? Takie podejście do dziennikarstwa to ja nazywam bulwarową publicystyką... Lecz może mylę się. W takim razie mam dla pana propozycję. Kibice, młodzi ludzie nie tylko pragną igrzysk, ale chcą też narkotyków, bójek na stadionach, chcą kraść, niszczyć, a nawet zabijać. Skoro tak, to niech pan zaniecha zapisywania moich słów i tylko stara się sprostać ich gustom.
Wysłuchał: WOJCIECH SZCZAWIŃSKI
Artykuł z numeru Budo Karate
Alosza Awdiejew |
Piękne słowa Panie Awdiejew. :)
Osss!
wtorek, 31 marca 2015
Dyscyplina.
Cześć!
Na początek chciałam Was bardzo przeprosić za chwilową nieobecność, ale była ona wywołana moimi problemami zdrowotnymi. Mam nadzieję, że szybko je rozwiążę i wrócę do regularnego pisania :)
Dziś rozpiszę się trochę na temat dyscypliny. Nie chcę umieszczać tutaj żadnych definicji, ponieważ są one dla większości czytelników nudne, bądź niezrozumiałe. Po prostu postaram się wytłumaczyć Wam czym dla mnie jest dyscyplina ;)
Dyscyplina to jeden z podstawowych elementów Karate. Jak dobrze wiemy, Karate Shotokan pochodzi z Japonii. Jest to kraj niezwykły, którego nigdy do końca nie zrozumiemy.
Dla nas bardzo ważne są wartości materialne. Nowy samochód, podwyżka - to zawsze wywoła uśmiech na naszej twarzy. Japończyk odczuwa to troszeczkę inaczej. Oczywiście również cieszy się z dóbr materialnych, ale nie są one dla niego najważniejsze. Myślę, że mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni bardziej cenią sobie wartości duchowe.
Dobra, no to teraz "z Polskiego na nasze" ;)
Zobrazuję Wam dwie sytuacje:
Odczucia, kiedy Polak dostaje podwyżkę: "No nareszcie! Przecież tak ciężko pracuję, nie to co XY! Należało mi się."
Odczucia, kiedy Japończyk dostaje podwyżkę: "Cieszę się, że pracodawca docenił moje zmagania. To dla mnie prawdziwy zaszczyt!"
Według mnie, to właśnie różni nas od mieszkańców Kraju Wschodzącego Słońca. My w większości dużo mówimy, ale mało robimy. Japończycy natomiast nie mówią jacy są wspaniali, ale robią rzeczy, przez które my tę wspaniałość dostrzegamy. Między innymi dzięki takiemu światopoglądowi, są oni dużo bardziej zdyscyplinowani. Sami pilnują się, aby nie "wychodzić przed szereg". Jest to dla nich sprawa honoru. Właśnie tak określiłabym dyscyplinę - jako znajomość "swojego miejsca w szeregu" i nie wychylanie się z niego bez pozwolenia.
Bardzo podziwiam Japończyków i chciałabym choć w połowie doceniać to, co oni. Uważam, że Japonia to kraj dbający zarówno o piękno wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Myślę, że powinniśmy brać z niego przykład.
Jeśli nadal Was nie przekonałam, to polecam obejrzeć film "Ostatni Samuraj". Obrazuje on idealnie honor, poświęcenie i samodyscyplinę, o której my dziś możemy tylko pomarzyć :)
Mimo wszystko, cały czas powinniśmy dążyć do ideału. Dyscyplina, wbrew pozorom jest bardzo przydatną w życiu umiejętnością, która nie raz pomoże nam wyjść z kłopotliwej sytuacji. :)
Osss!
środa, 25 marca 2015
Google +
Cześć!
Dziś chciałabym Wam polecić stronę mojej znajomej z klubu. :)
https://plus.google.com/104702256569282734454
Jeśli tylko macie możliwość, to serdecznie zapraszam. Można dowiedzieć się tam wielu naprawdę ciekawych rzeczy, zarówno o karate, jak i o aktywności fizycznej :)
Osss!
Okręgowa Liga Karate Tradycyjnego - Zgierz - 14.03.2015r.
Czesc!
Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o zawodach, które odbyły się 14.03.2015r. w Zgierzu. :)
Mój klub wystawił sporą, bo 25 osobową grupę zawodników. Część z nich startowała w dwóch konkurencjach (kumite i kata), inni tylko w jednej (kata). Ja znalazłam się w tej drugiej grupie. Może to dziwne, bo przecież trenuję sztukę walki, ale nie jestem gotowa na normalną walkę. Wzięłam udział w takowej tylko raz i było to dość... żałosne. Dlatego na razie wolę specjalizować się jedynie w kata :). Z naszego klubu, medale zdobyło 10 startujących, a 2 osoby zostały uchonorowane tytułem najlepszych zawodników OLKT. Serdecznie im gratuluję, bo jest to naprawde duże osiągnięcie, na które długo i ciężko pracowali ;). Ja natomiast zajęłam IV miejsce w swojej kategorii. Pomimo, iż wynik mógł być lepszy, jestem zadowolona z mojego pokazu. Brałam udział w etapie indywidualnym. Moja najniższa nota wynosiła 7.7, najwyższa zaś 8.0. Pewnie nie wiele Wam to mówi, ale jest to całkiem niezły wynik :). Zawody były strasznie stresujące, a adrenalina wręcz rozsadzała nam żyły. Czyli tak jak zwykle ;). Może ciężko w to uwierzyć, ale po zawodach nie pomoże żadna kawa. Kiedy emocje opadną po prostu nie ma się siły żyć. Mimo wszystko uwielbiam starty na zawodach. Kocham w nich właśnie zmęczenie. Za każdym razem jest to dla mnie ogromne doświadczenie :) Nie mogę się doczekać kolejnych zawodów! :D
wtorek, 24 marca 2015
Dlaczego trenuję?
Cześć.
Dzisiaj odpowiem Wam na w/w zagadnienie. Bardzo często, kiedy mówię komuś, że trenuję 5 razy w tygodniu, słyszę pytanie: "Po co Ty tam chodzisz?". Żeby to wyjaśnić, opowiem Wam pewną historię...
Wyobraźcie sobie 10 letnią dziewczynkę, Sandrę, bez własnej osobowości. W 100% podporządkowaną rówieśnikom. Nieśmiałą, bez własnego zdania. Pewnego dnia, na jej godzinę wychowawczą, przyszedł Trener, aby zareklamować swój klub - klub karate. Dziewczynka początkowo nie chciała pójść na trening. Przełamała się jednak, aby przypodobać się koleżance. Trenowały razem przez pewnien czas. Sandra przychodziła na zajęcia głównie ze względu na przyjaciółke. Wszystko zmieniło się, kiedy z dnia na dzień Klaudia (bo tak nazywała się jej koleżanka z klasy) zrezygnowała. Naszą bohaterkę to załamało. Nie widziała sensu w dalszych treningach. Odbyła jednak rozmowę z Trenerem, którego bardzo polubiła. Sensei robił wszystko, żeby ją zatrzymać... I udało mu się. Dziewczyna postanowiła trenować dalej. Nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Mimo to, na zajęciach czuła się coraz lepiej. Zyskała przyjaciół, którzy nie chcieli jej sobie podporządkować, a cenili ją za to jaka jest i Trenera, który był dla niej wsparciem. To dawało jej motywacje do ciężkiej pracy nad sobą samą. Dziewczynka poznała swoją wartość. Nauczyła się mówić "nie". Stała się pewna siebie i otwarta na innych. Sandra rozwijała się coraz bardziej. Była coraz lepsza. Nikt nie mógł uwierzyć, jak ogromne postępy, ta szara myszka, zrobiła przez 5 lat. Nawet Trener! Z czasem dziewczyna zaczęła zdobywać medale. Jeździła na ważne zawody, a nawet dostała szansę dołączenia do kadry wojewódzkiej. Teraz cały czas walczy, aby być jeszcze lepszą, a jej "przyjaciele" sprzed 5 lat stali się tylko wspomnieniem.
Tak więc sami widzicie. Karate mnie ukształtowało. To właśnie dzięki mojemu Trenerowi i Klubowi Karate Shotokan Kachi jestem taka, a nie inna. Nie potrafię wyrazić słowami jak bardzo wdzięczna jestem losowi, za Kachi, za tamtą pamiętną godzinę wychowawczą, za Trenera, za cudownych przyjaciół i za wskazanie mi Drogi, którą powinnam podążać. Chciałabym być jak najlepsza w tym, co robię, aby w przyszłości samemu stworzyć drogowskaz, dla zagubionych duszyczek :)
Osss!
poniedziałek, 23 marca 2015
(Prawie) 700 wyświetleń!
Cześć!
Chciałam Was bardzo przeprosić. Jestem okropną administratorką. Strasznie zaniedbałam tego bloga, ale to wszystko wina mojego Internetu. Po prostu nie miałam warunków do pracy. Teraz jednak wymieniłam router, więc obiecuję odzywać się częściej.
Tak swoją drogą... Otworzyłam bloga i zauważyłam,że było Was tutaj 699! Jest mi bardzo miło! Sprawdziłam, że odwiedzaliście moją stronę nawet wtedy, kiedy ja ją zaniedbałam. Chciałam Wam serdecznie podziękować, bo daliście mi ogromną motywację. Nie zawiodę Was! :)
Osss!
Chciałam Was bardzo przeprosić. Jestem okropną administratorką. Strasznie zaniedbałam tego bloga, ale to wszystko wina mojego Internetu. Po prostu nie miałam warunków do pracy. Teraz jednak wymieniłam router, więc obiecuję odzywać się częściej.
Tak swoją drogą... Otworzyłam bloga i zauważyłam,że było Was tutaj 699! Jest mi bardzo miło! Sprawdziłam, że odwiedzaliście moją stronę nawet wtedy, kiedy ja ją zaniedbałam. Chciałam Wam serdecznie podziękować, bo daliście mi ogromną motywację. Nie zawiodę Was! :)
Osss!
Subskrybuj:
Posty (Atom)